Skip to content

Kurs w El Chorro, 20 listopad 2010 – salony w La Garganta, pulsometr i GBajty na kartach

26 November 2010

Tym razem, przepełniony wiarą w solidność niemieckiego przewoźnika, nawet nie zerknąłem w internecie na listę  nadchodzących “llegadas” w Maladze. Spokojnie spakowałem auto i punkt 12:00 w południe ruszyłem w kierunku lotniska, zahaczając o Velez Malaga w poszukiwaniu camping gazu – omal sam się nie spóźniłem na terminal nr 3, tym bardziej, że Lufthansa z Warszawy (5h przez Madryt) wylądowała punktualnie. Na pytanie: “jak tam w Polsce?” usłyszałem: “Zimno”, wskazałem więc wyjście z terminalu i resztę pytań (m.in.o partię Palikota, zakaz palenia itp.) zostawiłem na później. Po drodze tradycyjnie Mercadona (żółte koszule w prążki), tapa-bar, bocadillo, a potem wiraże do El Chorro.

Ponieważ od 2 tygodni Finca La Campana jest pełna, Agnieszka z Robertem wybrali spanie w hotelu La Garganta w samym środku El Chorro – bardziej już się nie da, chyba że na kocu, na peronie stacji kolejowej między tunelami. Zaletą La Garganty okazały się olbrzymie pokoje (ponad 3m wysokości!), luksusowe łazienki z dużymi wannami, podświetlany basen, leżaki, a nawet działające ogrzewanie, co w nocy o tej porze roku bywa przydatne, zwłaszcza, gdy w pokoju hotelowym jest tylko prześcieradło i cienki kocyk. W każdym razie dla zwolenników trzech gwiazdek hotel La Garganta na pewno trzyma mocny standard.

Pierwszego dnia zarządziliśmy zbiórkę o 9:00, co było błędem o tyle, że bar hotelowy otwierają o godz. 9:05, więc ekipa zjawiła się prawie na czczo i bez porannej kawy/herbaty. Po chwili jednak wrzątek bulgotał w moim czajniku na tyłach hultaja, a po kolejnej chwili rozpuszczał kawę instant w termosie Agi. Rozdzieliliśmy sprzęt i ruszyliśmy w górę do pobliskiego Castrojo na rozgrzewkowe/rekonesansowe wspinaczki i zjazdy. Słońce świeciło cały dzień, a silny (raczej porywisty) wiatr pędził po niebie cumulusy.

Następnego dnia, na początek podejście (przez agawy, juki i sosny) – Robert testował swój pulsometr, wieczorem zrzucając dane na kompa – co dziennie spalał średnio 3000 kalorii, przynajmniej tak twierdził program producenta, a Robert świętował: “Una cerveza por favor!” (wieczorkiem). Po wspięciu się na filar “Edelweiss” (“górskie” IV, przydatna lina podwójna, duża ekspozycja i omijanie kruszyzny), długim zjazdem (40m) minęliśmy gigantyczne okno skalne. Po 2-gim śniadaniu wybraliśmy się na pierwsze 2 wyciągi przepięknej “Valentine’s Day”, żeby przećwiczyć operacje sprzętowe i zjazdy z przepinką. Wiało jak skur…czybyk, zwiewało linę na bok, a embalse de El Chorro iskrzyło się w popołudniowym słońcu – tak właśnie było nic dodać, nic ująć.

Następnego dnia między wąwozami spotkaliśmy “braci Czechów” w grupie 6 osób (liny statyczne i ósemki nadal w użyciu). Przeszliśmy przez rzekę i podeszliśmy pod masywną ścianę El Polvorin. Dwa, rzadko chodzone  (własna asekuracja) wyciągi “Paco Genuine” dają poczuć smak prawdziwej wspinaczkowej przygody. Ta  droga to swoisty rarytas w królestwie spita i kotwy: stanowiska z haków i pętli, stare spalone słońcem repy, haki “wycofy” i ryski na małe rocksy – genialne. Do tego miejscami kruszyzna, więc trzeba być czujnym na prowadzeniu.

Wyginaliśmy się też na sportowo, na Albercones, a  sympatyczni (choć byli kolonialiści) Angole z pecikiem na pewno nie zapomną tego wrzasku na wahadle – spłoszeni, demonstracyjnie poszli do sąsiedniego sektora w poszukiwaniu “lepszych 6a+” – skończyło się wycofem z karabinka na 35 metrowej 6b, który później zdjeliśmy, ale Angoli już  nie było – poszli kolonizować  następny sektor – karabinek oddam pojutrze, pewnie ich tam spotkam.

Wieczorami biesiadowaliśmy w La Garganta (w środę wywaliło korki, kelner podał świece) i zrzucaliśmy z kart ciężkie GB zdjęć i filmów – które póki co, odleciały do Polski, więc tu wrzucam kilka fotek z “małpki”.

This slideshow requires JavaScript.

 

 

One Comment leave one →
  1. Aga permalink
    26 November 2010 16:29

    Oj tam, oj tam, zaraz wrzask;) Tak się z gardła wyrwał okrzyk a byli kolonialiści widocznie strachliwi 😉
    Przy tej okazji dzięki za świetnie wykorzystane dni na kursie. Nauczyliśmy się sporo, mieć instruktora na wyłączność – za to można kartą,ale instruktora z takimi pokładami cierpliwości, lekkim słowem, profesjonalizmem, humorem i entuzjazmem jak Janek – bezcenne 😉
    Jak już podzięki to dzięki też dla Roberta współkursanta za stoicki spokój w asekurowaniu i wysłuchiwaniu komendy “blok” powtarzanej jak mantra;)
    A co do hotelu ,wanna z gorącą wodą po wietrznych godzinach na skale z gorąca wodą poezja:)
    Pozdrawiam
    Aga

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: