Skip to content

Jaskinia Wielka Śnieżna – w górnych partiach Amoku

3 December 2010

Sala Wesoła Warszawka, J. Wielka Śnieżna (fot. Kasia Biernacka i Marcin Gala) – partie wyeksplorowane przez S. Stefańskiego, M. Galę i innych grotołazów Speleoklubu Warszawskiego w 1998-99 roku.

Warszawa, lipiec 1996

Jest lipiec 1996 roku. W wrześniu pierwszy raz w życiu pojadę się wspinać w Tatrach z Wojtasem. Póki co, w stolicy jest upalnie i duszno, sennie i pusto, miasto wyjechało na wakacje. Nie ma, co robić. Pierwsza ścianka  w Warszawie (“Siennicka”) zostanie zbudowana za półtora roku, najbliższa jest w Błoniu pod Warszawą, ale w wakacje nieczynna. Po południu pojadę na Grota, a na razie stoję w sklepie podróżnika. Oglądam HMS-y, ósemki i uprzęże, kostki i jakieś haki. Idę pod regał z książkami. Jedna pozycja, niepozorna, bo małego formatu przykuwa moją uwagę w sposób szczególny: na okładce mężczyzna z czarną brodą, w okularach, w niebieskim kombinezonie jak smerf, utytłany w błocie, w wielkich rękawicach z PCV, wisi na równie jak on zabłoconych linach. Ma na głowie kask ze „świeczką”, a pod nim czarna otchłań… kompletna czerń – tyle wypatrzyłem na niedużym zdjęciu z okładki*. Mój boże… pomyślałem, co to jest? kto to? co to? o co tu chodzi? co on robi i PO CO?!! Bo na pewno nie jest to Patrick Edlinger w „lajkrach” zwisający na jednej ręce z okapu w Boux. Po co wspinać się po zabłoconej, obślizgłej i mokrej skale, w totalnych ciemnościach?!?

Podejście, grudzień 1999

Grudzień 1999. Około 21.00 wychodzimy we czwórkę z Bazy w Kirach: Koparka, Stivi, Wojtas i ja. W Dolinie Kościeliskiej jest ciemno jak w d… Gwiazd nie widać, lekki mróz, śnieg sympatycznie skrzypi pod butami. Na Wielkiej Polanie silny wiatr, chmury się rozwiewają, pojawiają się gwiazdy. Podchodzimy pod pierwszy próg, toruje Koparka, bo niby kto, jak nie on. Zwierzę cholerne…

Jest zimno, ale pot spływa po plecach pod worem, a wór ciężki: żarcie na 6 dni, liny, żelastwo i karbid – cały zasrany majdan do uprawiania tak zwanego alpinizmu jaskiniowego. Ponieważ tempo narzucił triatlonista, trzeba się sprężać, więc dyszymy zgodnie. Lina na progu oblodzona, szczęśliwie „połanieta” się nie ślizga. Jeszcze kawałek podejścia stromym zboczem w śniegu po kolana, potem w prawo. Zrzucamy wory na stok i mościmy je w śniegu. Gdyby się stoczyły, to by była porażka. Trzeba znaleźć iglo. Kopiemy w około, trochę na ślepo. W końcu znajdujemy otwór i wpełzamy do środka. Śniegiem zasklepiamy otwór, wreszcie robi się cicho. Odpalamy karbidówki. Przebieramy się z przepoconych, mokrych ciuchów w suche – to ostatnie momenty suchości na kilka, najbliższych dni! Na mokre majty wciągamy polarowe „wnętrza”, na wierzch ortalionowy kombinezon. Puste plecaki, ciuchy z podejścia i skorupy zostają w iglo. Odsłaniamy otwór – z czarnej dziury wieje jak z potężnej dmuchawy, chłodzonej freonem, słychać szum ponad 20km korytarzy, sal, kominów i studni – Jaskinia Wielka Śnieżna oddycha miarowo.

W dziurze

Ciągnąc za sobą wory, czołgamy się wąskim, skalnym jelitem, odgarniając nawiany śnieg. Śnieg wpada do kaloszy, a rękawice z PCV nie chronią przed zimnem, jest paskudnie lodowato. Pierwsze zjazdy: ruszamy po kolei, w dół lodospadem. Liny miejscami powmarzały w lód, nogi rozjeżdżają się na przepinkach (na nogach kalosze), wory ze szpejem dyndają się na wszystkie strony, nami też dynda, walimy wygibasy, a po każdym soczyste przekleństwa na „K” (drukowanymi). Idzie jakoś niezgrabnie, bo ręce zgrabiałe i bez czucia. Każdy zjeżdża w swojej własnej bańce światła. Jakieś sto metrów niżej robi się cieplej – zima została daleko nad nami. Karbidówka zaczyna grzać – to ten moment, gdy w tatrzańskiej jaskini robi się całkiem przyjemnie. Stajemy nad dziuplą Wielkiej Studni, rzucamy poręczówkę. Zjeżdża się tutaj bosko, ale potem będzie trzeba tą studnią wypałować po linie, ponad 60 metrów bez kontaktu ze ścianą. “Zbiegamy” po linach Płytowcami w dół do biwaku nad Prożkiem Johnnego. Dość przytulna nyża, w miarę sucho – rozwieszamy hamaki, jedna dwójka idzie spać, druga grzeje na przodek zanieść liny i sprzęt do wspinania oraz zrobić rozpoznanie – tak będzie przez kilka najbliższych dni – dwóch śpi w hamakach, a dwóch się wspina urabia metry w ciemności.

Wspinanie (w ciemnościach)

Po śniadaniu z puree ziemniaczanego oraz liofilizowanego twarogu ze szczypiorkiem udajemy się w kierunku Wesołej Warszawki w partiach Amoku – niewiarygodne miejsce – w tej sali można postawić 2 lub 3 warszawskie „marrioty” obok siebie, a do stropu i tak zostało by jeszcze około 50 metrów. Niesamowite echo dudni w uszach, można się tutaj drzeć do woli. Małpujemy po linach kolejne myte półstudnie, mijamy trawersy, znów w górę od przepinki do przepinki, byle szybciej na przodek – będzie więcej czasu na wspinanie. Pod stropem sali, przedostajemy się około 20 metrową tyrolką na skalny, komfortowy taras – gdyby tak oświetlić przebytą właśnie przestrzeń wyglądałoby to fenomenalnie, ekspozycja musi tu być niemiłosierna. Skośną szczeliną przeciskamy się jakieś 10 metrów i wychodzimy na półkę w pionowej studni – w dole okrągła czerń, jak się później okaże wyprowadzająca nad salę Wesołej Warszawki – jednak nie w głowie nam eksploracja w dół zjazdami, tylko parcie studnią w górę! Nad nami widać dość szeroką mokrą rysę. Wojtas się szpei się w kości, friendy i haki, i rusza w górę, klinując kalosze w rysie. Kilka metrów wspina się klasycznie, ale po chwili zaczyna haczyć – rysa się przewiesza. W tym czasie, wisząc w stanowisku ucinam sobie krótkie drzemki, usypiany miarowym waleniem młotka i sapaniem z góry. Budzą mnie dreszcze z zimna, na zmianę z uczuciem parzenia – to rozgrzana stalowa karbidówka, wsadzona za pazuchę ociera mnie po brzuchu. Wrzask z góry: “Mam auto!” wyrywa mnie z kolejnej drzemki. Wojtas skończył swój wyciąg, osadził spita i dobił hak, co oznacza, że on ma chwilę wytchnienia, a ja mam robotę: czyszczenie wyciągu. Po dojściu do stanowiska porządkujemy sprzęt. Wszystko jest mokre i zimne. Moja kolej. Po paru metrach łatwej hakówki teren umożliwia wspinanie klasyczne. Nie jest to przyjemna wspinaczka – lita rysa, zmieniła się w dość kruchą ścianę, po skale spływa woda, o tyle dobrze, że nie ma jaskiniowego błota. Strużki wody migają na chropowatym, ciemnoszarym wapieniu, pełnym dziur, ostrych żylet i dziwnych, mytych formacji – dla ogółu nie ma to żadnego znaczenia, ale w tym miejscu na Ziemii (pod ziemią) jesteśmy jako pierwsi! Po kolejnych kilkunastu metrach wychodzę na niewielką półkę, wbijam spita na poręczówkę i wspinam się dalej zaokrągloną pionową depresją, trochę jak w Studnisku na Jurze, tylko trochę trudniej. Rysa nagle zaczyna się kłaść i wyprowadza na półkę, która szybko zamienia się wąski korytarzyk – biegnący nie wiadomo, dokąd. Tłukę jeszcze jednego spita, poprawiam tymczasowo dwoma hakami, bo jest krucho, wybieram resztę liny i wieszam ją na sztywno dla Wojtasa. Nadal związany liną, w razie gdyby korytarz urywał się  kolejną studnią w dół, ruszam korytarzykiem z dreszczykiem emocji na plecach. Niestety po niespełna 7 metrach korytarz się zaczyna obniżać, następnie zakleszcza się wąskim zaciskiem – czarne pionowe okno/szczelina. Wracam do stanowiska, na którym już wisi Wojtas z naręczem wybitych haków oraz kości i friendów. Po chwili siedzimy przed czarnym wąskim okienkiem – świecimy, łypiemy, wrzucamy w tą dziurę kamienie, nasłuchujemy i świecimy na zmianę, ale nic nie widać. Niestety czas się kończy. Urobiliśmy ponad 70 metrów terenu, jesteśmy zmęczeni, a trzeba jeszcze wrócić do hamaków. Co jest w tej dziurze i za nią** sprawdzą Stivi z Koparką – my kończymy szychtę, czas zmykać do hamaków. Rozpoczynamy zjazdy i około 2 godzinny powrót na biwak przez kolejne progi, korytarze, sale i zaciski.

Biwak

Po powrocie z szychty, w naszej nyży czujemy się jak w domu. Chłopaki jeszcze chrapią. Ściągamy mokre i zabłocone uprzęże, zaczynamy gotować. Koparka i Stivi dostają “śniadanie do łóżka”. Jednak zamiast tacy z rogalikiem i różą, jest gorąca papka, ta sama od kilku dni, a łóżko to przepocone, cuchnące śpiwory, do których zaraz wpełzniemy z Wojtasem na zasłużony 12 godzinny rest. Podczas sączenia herbatki, relacjonujemy sobie, co się komu śniło ostatniej „nocy” oraz jak wygląda sytuacja na przodku. Po herbatce chłopaki wyskakują ze śpiworów, a my szybko zajmujemy ich miejsce, zanim te wilgotne szmaty zdążą wystygnąć. Nie przerywając konwersacji, chłopaki robią kupy do torebek i znikają za załomem. Nastawiamy budzik 12 godzin do przodu i gasimy świeczkę. Ciemność absolutna. Do snu kołysze nas rytm wybijany przez spadające krople, na szczęście nie kapie na śpiwory. Dobrze jest mieć czołówkę na szyi, albo w śpiworze, bo po obudzeniu się człowiek przez dłuższą chwilę nie wie gdzie właściwie jest. W całkowitej ciemności i ciszy sny w jaskini są niesamowite: kolorowe, plastyczne i realistyczne. „Zdeprawowany” mózg płata figle.

Wyjście na powierzchnię

Po 4 dniach wychodzimy na zewnątrz. Zwijamy biwak, zabieramy ciężkie wory z wypalonym karbidem, szpej i WC-worek, którego nikt nie chce nieść. Droga po linach w górę, z ciężkimi worami nie jest lekka. Znów Wielka Studnia, lodospad i wyjściowa rura – oczywiście znów mocno zasypana śniegiem. Przekopujemy się do iglo dłuższy czas. W iglo przebieramy się w zmrożone ciuchy i wywalamy otwór na zewnątrz – zimowy krajobraz i słońce rażą w oczy – po kilku dniach spędzonych pod ziemią świat przytłacza świeżością.

* T. Pryjma „Wspinaczka w ciemności” – przygody doborowego składu Speleoklubu Warszawskiego w dwóch największych jaskiniach Polski (pobity rekord Świata we wspinaczce jaskiniowej!)

** Dziurę (zacisk), do której doszliśmy, nazwaliśmy Cybancikiem. W czasie przeciskania się przez Cybancik, Stivi i Koparka mieli okazję walczyć na swojej szychcie ze zsuwającym się blokiem skalnym, który szczęśliwie udało się zepchnąć na bok. Za Cybancikiem jest mała, kończąca się ślepo salka. Na jej dnie były ślady ziemi, którą nanosi przesączająca się z powierzchni woda. Salka za Cybancikiem znajduje się prawdopodobnie tuż pod powierzchnią, gdzieś na północno-wschodnich stokach Małołączniaka.

Nasz macierzysty klub: Speleoklub Warszawski: http://speleo.waw.pl/ – jeśli kurs jaskiniowy, to tylko tu! 😉


Fragment opisu Jaskini Wielkiej Śnieżnej ze strony SKTJ (http://www.sktj.pl):

Jest to najgłębsza i zarazem najdłuższa jaskinia Polski i Tatr (także słowackich). Wybitnie pionowy charakter, rozmiary studni (Setka, Wielka Studnia) i praktycznie niespotykana w Tatrach obecność aktywnych ciągów wodnych w sporej części korytarzy stawia tę jaskinię na szczególnym miejscu. Tutaj rodziło się prawdziwe taternictwo jaskiniowe i tutaj do dziś przechodzą swój pierwszy wielki chrzest nowe pokolenia polskich grotołazów. Jaskinia Wielka Śnieżna jako jedna z niewielu w Tatrach stanowi pole intensywnych poszukiwań odkrywczych. Mimo tego, że w prawie każdej tatrzańskiej jaskini istnieją szanse dalszych odkryć, to nagromadzenie problemów eksploracyjnych jest w tutaj szczególnie duże. Świadczą o tym olbrzymie odkrycia wrocławiaków w Galerii Krokodyla, Przemkowych Partiach i Partiach Za Kolankiem, warszawskie za Syfonem Marzeń, w Partiach Amoku i Animatorów, czy ostatnio bielskie w Wielkiej Litworowej. wskazujące na to, że większość niespodzianek tej jaskini czeka jeszcze na swoich Kolumbów. Praktycznie co roku jaskinia powiększa się o przynajmniej kilometr nowych korytarzy.

Poniższe zdjęcia pochodzą ze strony SKTJ (http://www.sktj.pl):

Wielka Studnia z Jaskini Wielkiej Śnieżnej

Graficzny schemat systemu J. Wielkiej Śnieżnej

z fragmentem powierzchni, ze strony SKTJ (http://www.sktj.pl

Skomplikowane Systemy Jaskiń Wielkiej Śnieżnej i Śnieżnej Studni

3 Comments leave one →
  1. 7 November 2011 23:45

    pierwszy raz wlazłem rok temu, obecnie już się czołgam, w przyszłości mam apetyt na wspinanie ale tymczasem mam pytanie – jak stworzyć graficzny obraz – mapę jaskini, że już nie wspomnę o modelu 3D… ?

    • 8 November 2011 09:32

      Hej! trzeba się wybrać do jaskini z narzędziami kartograficznymi i wszystko pomierzyć zaczynając od długości, azymutu i kąta inklinacji, wszystko nanieść na siatkę/wykreślić. Od dawna w użyciu jest sporo programów komp. do kartowania jaskiń i tworzenia schematów 3d, opartych o system GIS oraz wiele innych – zawsze trzeba zacząć od pomiarów. Tu ciekawy artykuł o kartowaniu w Tatrach: http://www.geomorfologia.amu.edu.pl/Szukala_Czernecki_2010.pdf Jeśli interesuje Cię to od strony praktycznej polecam kontakt z Marcinem Galą (Speleoklub Warszawski), pozdrowienia! Jan

      • 8 November 2011 19:07

        …czyli nie takie hop siup jak sie spodziewałem że wezmę jakiegoś “podziemnego gpsa” i gotowe 🙂
        Dzięki za link i namiary, pozdrawiam
        Bartek

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: