Niedziela w San Antón (Pinares)
Dzień po obijaniu (ubezpieczaniu) dróg w przewieszeniu ręce nie grzeszą lekkością, więc w niedzielę rano miałem mieszane uczucia, co do wspinania. W każdym razie obiecaliśmy sobie długi “rozruch”. Manuel Ortega na tyle mocno rozpędził swojego kangura, że po 30 minutach jazdy wzdłuż wybrzeża, parkowaliśmy na przedmieściach Malagi, tuż pod sektorem Pinares w San Antón. Na podejściu próbowałem rozkminiać żarty rdzennego Andaluza, który tnie końcówki słów i sepleni bardziej ode mnie. Tempo w jakim wystrzeliwuje zdania jest osłupiające! Pod skałami spotkaliśmy kilka osób, a po chwili doszedł Seb i inni. W kilku osobowym składzie Tutubía Tempranera wreszcie mogliśmy zacząć się wspinać.
Wokół nas szalały psy, wpadając na plecaki, kotłując się na linach, wzniecając tumany kurzu i powarkując na siebie nawzajem. Chłopaki wykorzystując fakt, że słabo rozumiem hiszpański próbowali mnie wpuszczać na samym początku w jakieś dziwne drogi, ale złośliwe ogniki w oczach rdzennego Andaluza były zbyt ewidentne.
Z Pinares widać prawie całą Malagę i kawał morza – ten widok powoduje, że spręż na wspinanie jest jeszcze mniejszy…
Trickowa 6b/6c z ostrym roobin hoodkiem i sięgnięciem do rysy starła nam skórę z palców i wymusiła godzinną przerwę na pogaduszki. Mnie najbardziej zachwyciła droga o nazwie F44, w szerokiej przewieszonej rysie (obita), w której trzeba się było wspinać całym ciałem, rewelacja. Na oko sprawiała wrażenie trudnej 6a+, ale ponoć ma 6c (?), trudno powiedzieć, bo to “przerysa”. Za to Batman (6c) to bardzo fajne ruchy na lekko boulderowym starcie, a dalej po odciągach i ostrych dziurkach w płycie. Okrzyki Hiszpanów w czasie wspinania równie zagrzewają do boju, co dekoncentrują, ale atmosfera jest genialna. Każdy dopinguje każdego, ktoś zjeżdża z 7a i pokrzykuje do kogoś, kto robi obok 6a na wędkę i vice versa.
Skończyliśmy się wspinać o zmroku.
GALERIA ZE WSPINANIA W SAN ANTON
Zobacz też: DIEDRO DE SAN ANTON